sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 1 - Upadek nieba.

Każdy koniec to początek czegoś nowego...
Każdy początek ma swój koniec...
***
Nie chciała tam wracać. Miała wrażenie, że coś zburzy jej harmonię w życiu, ale z drugiej strony przeczuwała, że jeśli teraz się wycofa to nigdy się nie odważy postawić kolejnych kroków. Bardzo chciała aby jej porządek wewnętrznego spokoju został zachowany, ale nie chciała żyć powoli umierając. Bo jak inaczej można było nazwać to, co robiła?
Była bardzo słaba, ale miała w sobie wystarczająco siły, aby walczyć o przetrwanie. Była zdeterminowana, jeżeli chodziło o jej przyszłość. Ktoś, kto ją znał jeszcze z lat szkolnych mógłby pomyśleć, że ją podmienili, ale to nie prawda. Fakt. Zmieniła się, ale każda zmiana ma swój powód.
Każdego ranka budziła się z myślą, że wraz z nowym dniem powstaje dla niej nowe lepsze jutro. Po kilku miesiącach bezczynnego okresu staczania się w dół znalazła swoją motywację. W jednej chwili odnalazła swoją siłę i wytrwałość w dążeniu do celu. Nie było starej Hermiony Granger. To już była przeszłość. Nie mówimy tu o zmianach w wyglądzie, choć rzeczywiście bardzo się zmieniła, lecz o jej usposobieniu. Ciągle podwyższała sobie poprzeczkę, by niczego nie zaniedbać. Starała się wyleczyć i zapomnieć o dawnych ranach. Na nowo budziła się do życia. Było to zasługą bardzo miłej sąsiadki poznanej przez kompletny przypadek...

***

Podczas ostatnich dwóch tygodni sierpnia dni wlokły się niemiłosiernie. Na dworze straszny upał, a ona w długich, czarnych ubraniach nie bardzo nadawała się na przechadzki po słońcu. Zresztą nie miała ochoty wychodzić z domu. Najchętniej przesiedziałaby cały dzień w łóżku rozmyślając nad życiem, niestety los miał dla niej inne plany.
Jej kosz na śmieci był już tak obładowany, że nic by się tam już nie zmieściło. Jak na złość różdżka jej się gdzieś zapodziała. Nie miała innego wyboru jak własnoręcznie wyrzucić śmieci. Niechętnie wzięła worek i wyszła na zewnątrz, W progu od razu uderzyło ją oślepiające światło. Nie była przyzwyczajona do takiej jasności. Od kilku miesięcy przesiadywała w ciemnym domu z zasłoniętym zasłonami. Kontakt ze światem zewnętrznym miała jedynie przez gazety oraz listy, które przeważnie raz na miesiąc pisała z Ginewrą. Oczywiście nie powiedziała jej co zaszło pomiędzy nią a Ronaldem, gdy ta tylko pytała o niego Hermiona skrzętnie zmieniała temat albo gładko kłamała.
Zamrugała parę razy oczami, żeby przyzwyczaić się do potwornej jasności. Po kilku chwilach niepewnie ruszyła przed siebie w stronę kontenera. Bardzo chciała zostać niezauważona, by nie musieć niepotrzebnie odpowiadać na głupie pytania, ale jak zwykle wszystko poszło nie po jej myśli.
W ostatniej chwili zobaczyła nadbiegającą w jej stronę brunetkę. Nie zdążyła się schować. Nieznajoma wpadła na nią z ogromną siłą, powodując upadek Hermiony.
- Ojej. Przepraszam. Nie zauważyłam cię. Naprawdę mi przykro.
Brunetka pomogła pannie Granger wstać.
- Może ci jakoś pomóc? Boli cię coś? Zaprowadzę cię do domu.
- Nie trzeba. Nic mi nie jest, dam sobie radę.
- Miranda jestem a ty?
- Hermiona. Miło mi cię poznać.
- Niedawno się wprowadziłaś?
To pytanie wmurowało ją w ziemię. Nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Mieszkała tu od zawsze. Jak w ogóle ktoś mógł pomyśleć, że dopiero się wprowadziła. Chociaż w zasadzie to każdy, kto jej nie znał mógł tak pomyśleć. Przecież nie wychodziła za często na świeże powietrze. Stała się odludkiem.
- Nie. Mieszkam tu od dziecka.
- Jak to możliwe? W tym domu od kilku miesięcy nie było oznak życia. Państwo, którzy tu mieszkali wyprowadzili się jakiś rok temu.
- Tak, ale to długa historia. Przepraszam, jestem bardzo zajęta. Muszę iść.
- Poczekaj. A wieczorem znajdziesz czas? Może wyskoczymy gdzieś do jakiegoś baru, na jakąś imprezkę?
- Przykro mi, ale nie mam humoru na zabawę.
- No to może pogaduchy? Zapraszam cię do siebie mieszkam tuż obok.
- Zastanowię się i dam ci znać. Cześć.
- Na razie!
"Nareszcie sobie poszła" - pomyślała. Nie to, że jej nie polubiła. Po prostu nie miała ochoty na razie z nikim rozmawiać. Chciała być sama. Przyzwyczaiła się do samotności. Wiedziała, że jeżeli się zaprzyjaźni z tą dziewczyną to będzie znów cierpieć, gdy coś nie wypali. Wciąż nie pozbierała się po rozstaniu z Ronem. Coś jednak ją ciągnęło do tej dziewczyny i w głębi czuła, że powinna dać jej szansę. Zakończyła swoje przemyślenia, wrzuciła worek do kontenera i wróciła do domu.
Do wieczora nie wychodziła z domu. Jednak późnym popołudniem przypomniała sobie o spotkaniu z sąsiadką. To był impuls, po prostu wstała i postanowiła skorzystać z zaproszenia. Mimo tego, że szła tam na własnych nogach czuła się tak, jakby ciągnęła ją tam jakaś dziwna siła. Na chwilę przystanęła przed drzwiami. Gdy zorientowała się co robi chciała zawrócić, ale gdy tylko postawiła krok w tył jakaś nieznana siła popchnęła ją z powrotem w kierunku drzwi. Wzięła głęboki wdech i zapukała. Po kilku minutach pojawiła się w progu oczekiwana przez nią dziewczyna. Miała na sobie krótki, jasny top i ciemne legginsy. Hermiona jakby trochę zawstydzona popatrzyła na siebie. Była ubrana w czarny wyciągnięty sweter i długie czarne spodnie, czyli to co zwykle. Od jakiegoś czasu przestała nosić jasne, krótkie ubrania. Może myślała, że ukryje się w zbyt dużych ciuchach. Sąsiadka zaprosiła ją do środka.
-Może coś do picia? Herbatę? Soku?
-Nie, dziękuję. Nie rób sobie kłopotu.
-Żaden kłopot, naprawdę.
Stała przyglądając jej się uważnie. Po wyglądzie panny Granger stwierdziła, iż ma ona jakiś problem. Zastanawiając się, o co może chodzić zaprowadziła nową koleżankę do swojego pokoju. Przez jakiś czas panowała cisza. Żadna nie chciała odezwać się pierwsza. Miranda jednak odważyła się przerwać ciszę.
- Nie chcę być wścibska, ale czy coś się stało?
- Nie. Dlaczego tak sądzisz?
Kłamała. Mówienie nieprawdy miała wyćwiczone doskonale. Tyle kłamstw przelewała w listach do przyjaciół, że była już wręcz perfekcjonistką w tym, co robiła. Kiedyś nienawidziła kłamać, ale czas i okoliczności bardzo ją zmieniły.
- Jesteś taka....-zawiesiła na chwilę- taka inna niż wszyscy. Jest środek lata a ty ubierasz się w długie, czarne ubrania. Nie widzę cię na dworze. Całymi dniami przesiadujesz w domu. Możesz mi śmiało powiedzieć, podobno obcym najlepiej jest się zwierzać.
- To nie tak... po prostu...
Po jej policzku spłynęła pierwsza łza. Zaczęła płakać. Nie wytrzymała już, musiała wyrzucić to z siebie. Zaczęła opowiadać nowej znajomej o swoim życiu. Gdy Hermiona opowiadała o szkole magii, oczy Mirandy zrobiły się prawie tak wielkie, jak spodki. Mimo tego panna Granger kontynuowała opowieść. Gdy skończyła na tym, że została sama umilkła i zaczęła się przyglądać łzom, które po jej policzku kapały wprost na biały dywan. Czuła się trochę lżej. Emocje, które trzymała w sobie od kilku miesięcy nareszcie ją opuściły.
Sąsiadka dziewczyny długo patrzyła na nią, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć. W głębi duszy czuła, że nie może jej zostawić, musiała jej pomóc. Powoli wstała i podeszła do płaczącej dziewczyny. Usiadła obok niej i przytuliła ją. To był niewielki gest, ale nie mogła nic więcej. Przez chwilę siedziały obie na dywanie, przytulone do siebie. Niepotrzebne były słowa.
- Spokojnie. Będzie dobrze. Nie jesteś sama, teraz masz mnie. Jeśli zechcesz możemy się przyjaźnić. Wszystko się ułoży, zobaczysz. - zapewniała Miranda- Musisz zapomnieć o tym, co było, musisz myśleć o tym, co będzie. Zaczniemy od zmiany twojej garderoby. Wstawaj, idziemy do ciebie.
Brunetka pomogła młodej czarodziejce wstać i skierowały się do domu obok. Godzinami szarpały się z szafą wywalając niepotrzebne rzeczy. Hermiona z początku protestowała twierdząc, że dobrze jej tak, jak jest teraz. Sąsiadka była jednak nieubłagalna.
Wieczorem, gdy panna Granger kładła się spać rozmyślała o nowej przyjaciółce. Wtedy w jej sercu zapaliła się iskierka nadziei, nadziei na lepsze jutro. Miała o co walczyć. Miała kogoś, kto będzie ją wspierał.

***
Siedział w swoim salonie powoli upijając trunek ze szklanki. Upajał się każdym kolejnym łykiem. Nie liczył, która to już szklanka. Ważne było jedynie to, że czuł się lepiej. Myślał, że może utopić swoje smutki w alkoholu. Jednakże jego zachowanie powoli staczało go na dno. Dobrze o tym wiedział, ale był zbyt wykończony wojną i tym, co się działo w jego życiu. Ale mimo wszystko jego duma i poczucie własnej wartości nie dawały mu spokoju. Musiał wziąć się w garść i udowodnić, że jest Malfoyem. To go motywowało. Nie liczyły się uczucia. Draco był wychowany na zimnego skurwiela i nim był. Nie liczył się z uczuciami innych. Ważne było jego dobro. Po śmierci matki stał się totalnym egoistą. Nie żeby nie był nim wcześniej, owszem był. Ale świadomość, że ma dla kogo się starać motywowała go do bycia lepszym człowiekiem. Gdyby nie ojciec i to, w jakiej rodzinie się urodził, być może byłby całkiem inny. Jakaś cząsteczka jego duszy była dobra, ale zło zagłuszało jej niemy krzyk. Jego serce było tak skostniałe i zimne jak lód. Nie chciał czuć, nie chciał cierpieć. Przecież wiedział, że człowiek, który ma uczucia jest bardziej podatny na ból i smutek. Być może otoczenie, ale może też strach przed nieznanym kazało mu trwać w tym dziwnym stanie. Pogodził się z myślą, że jest dla niego za późno na ratunek. Ale czy na pewno ?

***
Znów niedziela. Nie cierpiał tego dnia, chociaż nie. On go NIENAWIDZIŁ. Te sztuczne uśmiechy, spotkania rodzinne. Co prawda od śmierci Narcyzy zdarzały się one coraz rzadziej, ale co niedziela przyjeżdżała w odwiedziny ciotka Anne, która mieszkała niedaleko. Tak naprawdę nie należała do rodziny. Była bliską przyjaciółką jego matki. Na oko była miłą staruszką. Znał ją od dziecka. Nawet ją lubił, ale przy ojcu nie mógł tego pokazywać. Ciotka również była czarownicą, ale czy była czystej krwi tego nikt nie wiedział. Po śmierci pani Malfoy opiekowała się Draconem. Na początku wydawała się nieszkodliwa, ale gdy zaczęła coraz częściej przyjeżdżać i robić mu wykłady na temat "Jak bardzo alkohol niszczy organizm", zaczęła mu grać na nerwach. Udawał dobrą minę do złej gry, ale z czasem było coraz gorzej.
Jego przemyślenia przerwał mu dzwonek do drzwi. Powoli wstał ze swojej kanapy i podszedł otworzyć, po drodze poprawiając koszulę. Na chwilę przystanął przed lustrem, aby podziwiać swoje odbicie. Stwierdził, że pomimo lekko wymiętej koszuli i rozczochranej fryzury i  tak wygląda bosko. Podszedł pewnym krokiem do drzwi i je otworzył. Mógł użyć magii, ale ciotka zabroniła mu jej nadużywać. Nie żeby jakoś specjalnie jej słuchał, ale z tą staruszką lepiej nie zadzierać. Chciała, aby sam trochę popracował. Magia nie rozwiąże za niego problemów, tego chciała go nauczyć.
Oczywiście w drzwiach stała ona. No bo kto inny mógłby tu zawitać?
- Witaj kochaniutki! Co słychać?
Weszła do środka i zamarła. Wszędzie walały się butelki po Ognistej. W domu panował totalny bajzel.
- Na Merlina! Przecież w tym syfie można się zgubić. Trzeba będzie coś z tym zrobić.
- Ale...
Draco chciał protestować. Miał zamiar powiedzieć, że jemu to nie przeszkadza, ale ciotka szybko wyczarowała dwa mopy, fartuszki, kosz na śmieci i miotłę. Podała mu jeden fartuszek, który miał wyjątkowo bijący po oczach, różowy kolor.
- O nie, nie, nie! Nie założę tego... czegoś.
- Ależ założysz.
- Nie.
-Tak.
- NIE!!
Krzyknął i zaczął uciekać dookoła sofy przed ciotką biegnącą za nim z różowym fartuszkiem. Ta scena była przekomiczna. Ktoś, kto znał starego Malfoya mógłby pomyśleć, że upadł biedaczek na mózg.
Niestety kondycja młodego arystokraty strasznie się wyczerpała i po chwili leżał na kanapie a na sobie miał prześliczny fartuszek. Poddał się. Wiedział, że ciotka i tak dopnie swego, w końcu była spokrewniona niejako z Umbridge (stąd fascynacja różowym kolorkiem). Bardzo niechętnie pomógł sprzątać upartej ciotce. Czas bardzo szybko mu zleciał. Pod koniec dnia był tak wyczerpany, że nie miał nawet siły chodzić. Ukochana przyjaciółka jego świętej pamięci matki ubzdurała sobie, że mogą jeszcze samodzielnie ugotować obiad. W sumie nie wyszedł im taki zły, ale Draco i gotowanie to nie był zbyt dobry pomysł. Zdemolował pół kuchni, zanim doszedł do tego, jak ubić jajka. Gdy ciotka w końcu opuściła jego dom, usiadł ze zmęczenia i zasnął na siedząco. To był naprawdę słodki widok. Przez sen młody Malfoy nie był taki drapieżny i chłodny jak zawsze. Być może w jego wnętrzu burzył się mur, który od dawna budował. Może się zmieniał,  ale wtedy nie można było tego stwierdzić. Było jeszcze tyle rzeczy przed nim. Musiał dać sobie czas.
***
Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo wiele się zmieniło w jej życiu. Dostrzegła, że świat jest kolorowy i nie można żyć przeszłością. To, co było już nie wróci. Trzeba myśleć co będzie dalej. A to wszystko zrozumiała dzięki nowej przyjaciółce. Na początku trudno było jej się przełamać, ale malutkimi kroczkami dotarła tam gdzie była teraz. Zaczynał się nowy, lepszy rozdział jej życia.
Stała na dworcu King's Cross. Znów poczuła się jak mała dziewczynka, która oczekuje na swoją pierwszą podróż do Hogwartu. Niespokojnie rozglądała się wokoło. Nie zobaczyła nikogo znajomego. W sumie większość jej znajomych zginęła w wojnie lub wyjechała z kraju. Znów dopadła ją nostalgia, ale szybko się opamiętała i wyrwała z zamyślenia. Wsiadła powoli do pociągu i zajęła ostatni wolny przedział. Usiadła przy oknie i zaczęła rozmyślać. Była prawie pewna, że robi dobrze, ale jakaś część jej duszy chciała uciec stąd. Jednak udało jej się wytrwać całą drogę.
Gdy wreszcie dojechali wysiadła i poszła w stronę powozów. Całą drogę miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Niestety nie widziała kto, było już tak ciemno, że ledwo widziała swoje ręce. W Hogwarcie niewiele się zmieniło. Dziwiło ją jedynie to, że udało się go tak szybko odbudować. Podążając do Wielkiej Sali podziwiała nowe obrazy i posągi stające przy drzwiach. Gdy weszła do Wielkiej Sali przywitała ją serdecznie Pani Dyrektor i zaprosiła do stołu Gryfonów. Usiadła pomiędzy dwoma młodszymi Gryfonami i zamarła na chwilę. Przypomniała sobie jak wiele razy siadała tu wraz z Harrym, Ronaldem i Ginny. Znów wspomnienia wróciły. Przez chwilę przez jej głowę przebiegła ją myśl, że być może to nie był dobry pomysł, aby tu wracać. Z transu wyrwał ją stanowczy głos McGonagall.
- Witam na rozpoczęciu nowego roku szkolnego w Hogwarcie! Jak już zapewne wiecie w tamtym roku na terenie Hogwartu miała miejsce wielka bitwa, w której zginęło zarówno mnóstwo uczniów, jak i nauczycieli. Grono nauczycielskie uległo ogromnym zmianom. Powitajmy gorącymi brawami panią Gertrudę Levis nową nauczycielkę eliksirów. Nowym nauczycielem obrony przed czarną magią zostanie pan Marley Knock, a zielarstwo poprowadzi pani Madeleine Truleth. Oczywiście, uczniom zabronione jest wchodzić na teren Zakazanego Lasu. Wyjazdy do Hogsmeade od 3 klasy w górę, tylko za pozwoleniem rodziców. Chciałabym również powitać dwójkę uczniów, którzy brali udział w bitwie o Hogwart i postanowili skończyć edukację. Serdecznię witam pannę Hermionę Granger i pana Dracona Malfoya.
Jej oddech na chwilę się zatrzymał, powoli odwróciła głowę w stronę stołów ślizgonów i jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem jej najgorszego wroga (nie licząc Voldemorta). Poczuła dziwne ukłucie w okolicach serca. Właśnie wtedy przypomniała sobie wszystkie obelgi z jego ust, wszystkie poniżenia i łzy wylane przez niego. Szybko odwróciła głowę z trudem powstrzymując łzy. Musiała być silna. Nie mogła się poddać, nie wtedy kiedy tak daleko zaszła. Nikt nie zrujnuje jej wysiłku, nawet Malfoy.

***
Gdy McGonagall skończyła mówić spojrzał w stronę stołu Gryffindoru. Ich spojrzenia się spotkały. W jej oczach mógł zobaczyć ból, mimo że widział je tylko przez kilka sekund. Powoli uśmiechnął się ironicznie. Była bezsilna jak kiedyś. Czuł, że się go bała. W jego głowie narodziło się tysiąc pomysłów jak można by to wykorzystać, kompromitując ją przy okazji. Bach! Prysła nadzieja na nowego, lepszego Malfoya. Znów był tym samym aroganckim dupkiem co przed wojną.
Zjadł powoli kolację i wyszedł z wielkiej sali. Kierując się do dormitorium trafił na nią. Była taka bezbronna. Przez chwilę pomyślał, że może lepiej dać jej spokój, ale szybko tę myśl wyrzucił z głowy. Chciał zobaczyć jak cierpi. Niestety nie wiedział, że w środku jest silniejsza niż myśli.
- Co szlamo, zgubiłaś się?
Odwróciła się do niego i przewierciła go wzrokiem na wylot. Była spokojna, ale wewnątrz niej się gotowało. Nie uległa jednak emocji. Wzięła głęboki wdech i odezwała się.
- Być może, nawet jeśli to nie twoja sprawa.
- Od kiedy stałaś się taka pyskata? Twój niewyparzony język może cię wpędzić w kłopoty. Takie jak ty powinno się trzymać na smyczy.
Widział ból w jej oczach. To właśnie chciał zobaczyć. Uśmiechnął się tak, jak tylko Malfoyowie się uśmiechają. Ona zaś zebrała w sobie wszystkie siły, żeby odpyskować.
- Wiesz przynajmniej mnie można jeszcze pohamować, a ty już zawsze zostaniesz nic nie wartym dupkiem!!
Krzyknęła i uciekła do pokoju Gryffindoru. Stał tak i patrzył na miejsce gdzie przed chwilą stała Gryfonka. Miała rację. Coś ukuło go w środku. Co on robi ? Przecież miał się zmienić. Chciał spełnić marzenie matki. Tymczasem znów budzi się w nim cham i dupek. Ale przecież to tylko durna szlama. Na chwilę zapomniał, że podział na czystą i brudną krew się skończył. Jednakże w tym momencie wróciła do niego ta świadomość. Odwrócił się i poszedł do lochów, usiłując po drodze stłumić wyrzuty sumienia.
***
Szybko wbiegła do dormitorium. Nie patrzyła kogo potrąca po drodze. Chciała jak najszybciej znaleźć się w pokoju, aby nikt nie mógł zobaczyć jej łez. Na szczęście nie dzieliła go z nikim. Dyrektorka zadbała, by panna Granger mogła mieć swoją prywatność.
Czuła się źle. Miała nadzieję, że tu w Hogwarcie zacznie nowe życie, że przestanie wreszcie powracać do tego, co się stało. Teraz jeszcze ten cholerny Malfoy. Myślała, że się zmienił. Znów się pomyliła. Teraz już wiedziała, że nie należy ufać pozorom. Znów byli wrogami tak jak kiedyś. Nie liczyło się to, że Voldemorta już nie ma. On dalej chciał wojny. Szybko otarła łzy rękawem, siadając na parapecie. Chce wojny. Dobrze, będzie ją miał. Nie zostawi tak tego. Udowodni mu, że nie jest słaba i potrafi walczyć. Kiedyś była odważniejsza, bo miała przy sobie przyjaciół. Teraz ich niestety nie było, ale jakoś sobie poradzi. Przecież jest Hermioną Granger  tą, o której będą opowiadały legendy. Ona nigdy się nie poddawała i się nie podda. W jej głowie znów pojawił się obraz Rona i Harry’ego. Tak bardzo chciała mieć ich teraz obok. Ale ich nie było. Na Ronalda nie mogła liczyć, a z Harrym mogła tylko popisać listy i to bardzo rzadko, bo ciągle pracował. Ginewra była zbyt zajęta Potterem i zwiedzaniem. Została jej Miranda. Postanowiła do niej napisać.
Szybko wzięła kartkę i pióro. Nakreśliła parę krótkich zdań, opowiedziała jej o sytuacji z Draco i o tym, jak bardzo go nienawidzi. Następnie wzięła kopertę z biurka, włożyła list i wysłała go swoją sową, którą dostała na ostatnie urodziny od Ginny. Długo patrzyła w okno za sową, którą już było ledwo widać, aż całkiem zniknęła za horyzontem. Podeszła do ogromnego łóżka i padła wprost na poduszki. Nie trzeba było długo czekać, aż pogrąży ją sen. Już po kilku minutach spała spokojnie ledwo przykryta kocem, nawet nieprzebrana. Miała na dziś za dużo wrażeń. Zmęczenie ją dopadło.


wtorek, 6 grudnia 2016

Prolog - Nauczmy się żyć.



„Dlaczego los okrutny zabiera
mojego drogiego przyjaciela
karze kirem okryć duszę
a ja tu zostać muszę.
Patrzeć jak umiera,
żałość we mnie zbiera,
wylewa się czara goryczy i łez,
ja za tobą kiedyś pójdę też."
***
Był koniec sierpnia. Siedemnastoletnia czarodziejka siedziała na oknie, spoglądając na dzieci bawiące się na podwórku. Ona też chciała się uśmiechnąć, powygłupiać. Niestety, nie miała z kim. Jej przyjaciółka Ginny wraz ze swoim chłopakiem wyjechali do Francji. Stwierdzili, że nie chcą kończyć Hogwartu. Ronald? Był zbyt zajęty fankami, które się koło niego kręciły. Na początku myślała, że po wojnie będą razem, ale się przeliczyła. Zerwał z nią po dwóch tygodniach twierdząc, że ich związek nie ma sensu. No i tak została sama. Rodzice mimo odwrócenia czaru mieli poważne zaniki w pamięci. Bolało ją w głębi serca to, że zginęło tyle ważnych dla niej osób. Wojna zabrała tylu ludzi. Straciła wielu przyjaciół. I to było dla niej największym ciosem. Mimo tego, że Voldemort zginął, ona nie czuła radości. Nie potrafiła odnaleźć się na nowo wśród tej pustki.
Postanowiła, że wróci na ostatni rok do Hogwartu. Być może wierzyła, że tam jej życie nabierze sensu, że nauka odciągnie jej myśli od tych strasznych wspomnień. Bardzo chciała znów być szczęśliwa tak jak kiedyś. Wieczorami marzyła o tym, że będzie miała cudownego męża, który będzie ją kochał, gromadkę słodkich dzieci i biały domek nad brzegiem morza, podobny do tego, w którym mieszkali Bill i Fleur. Marzyła, że jej przyjaciele do niej wrócą i nie zostawią jej samej.
Niestety, to były tylko puste marzenia. Z dnia na dzień było z nią coraz gorzej. Ona się wypalała. Próbowała się uwolnić, ale coś uporczywie ciągnęło ją na dół. Zdarzały się momenty, że miała ataki agresji i była w stanie zdemolować dom. Coś w niej pękło. Nie była tą samą kujonką sprzed kilku lat. Zmieniła się, zresztą jak każdy po wojnie.
Przez ostatnie kilka miesięcy dużo nad tym myślała. Doszła do wniosku, że może los tak chce i nie warto tego rozdmuchiwać. Trzeba się było tylko pogodzić.
Ciekawe czy przeczuwała wtedy jak bardzo zmieni się jej życie.

***
Znów siedzi sam w czterech ścianach swojego pięknego, lecz pustego domu. Jak zwykle trzyma w ręce szklankę z Ognistą. Codziennie ten sam schemat. Dzień w dzień upijał się i rozmyślał nad swoim życiem. Było pełne krzywd, nienawiści, smutku i ran. Tak bardzo chciał być innym człowiekiem, ale jego krew, jego szlachetne pochodzenie nie pozwalało mu postępować inaczej. Ojciec od dzieciństwa wpajał mu tępienie mugolaków oraz zdrajców krwi. Gdy się mu sprzeciwiał był karany. Surowy ojciec nie okazywał uczuć. Może nawet nie miał serca? Jedyną osobą, która przekazała mu, a raczej próbowała przekazać odrobinę uczuć była matka. Może się to wydawać dziwne, ale pod maską obojętności i posłuszeństwa kryła się prawdziwa Narcyza. W środku była troskliwą matką, która martwiła się o swoje jedyne dziecko. Bardzo chciała, żeby jej syn wyrósł na porządnego mężczyznę, który będzie szanował kobiety i kiedyś znajdzie swoją jedyną. Próbowała wszczepić w niego ziarenko miłości i dobroci. Do chwili śmierci nie miała pewności czy się jej udało. Dopiero podczas jej ostatnich chwil, gdy ujrzała, jak jej syn roni szczere łzy, była pewna. Mogła odejść w spokoju na drugą stronę. Jej misja została wypełniona.
Dla niego to był cios. Został sam, sam jak palec. Nie miał nikogo, nawet przyjaciele od niego się odwrócili. Tak bardzo tęsknił za matką, ale był zbyt dumny, żeby okazywać to publicznie. Swoje smutki topił w alkoholu. Powoli staczał się coraz bardziej w dół. Przestał wychodzić z domu. Stał się odludkiem.
Któregoś dnia się obudził. A raczej obudził go list od dyrektor McGonagall. Od tego momentu zaczął intensywnie rozmyślać nad tym, co robi. Uświadomił sobie, że jeśli tu zostanie, to jeszcze bardziej pójdzie na dno. Po długich rozmyśleniach podjął decyzję.
Jest Malfoyem, a Malfoyowie nie uciekają. Wróci do Hogwartu. Mogą go wytykać palcami, ale pokaże im, że nie rusza go to.


Udowodni, że się zmienił.